W kapsułkach zakochałem się w Nowym Jorku, a kilka tygodni po powrocie nawiązałem kontakt z Nespresso. Opublikowałem wówczas rozmowę o kawie, zapowiadając, że będą jeszcze testy. Trochę mi się to przeciągnęło aż w końcu dziś rano pomyślałem sobie, że czego jak czego, ale podczas 2-tygodniowych wakacji w pięknym kraju nad Oceanem Indyjskim, to ekspresu najbardziej będzie mi brakowało.
Ekspres otrzymałem od Nespresso przy okazji przeprowadzania wywiadu. Nie zobowiązywałem się do niczego, nawet do przeprowadzenia testów, a tym bardziej do wystawienia pozytywnej opinii.
Po ocenie na zdjęciu tytułowym widzicie, że otrzymał prawie najwyższą notę, choć w przeciwieństwie do golarki Zelmera, którą testowałem przed miesiącem, to oceny „perfect lifestyle” było całkiem daleko. To jednak szczegół, bo otrzymać ode mnie trzy gwiazdki mogą wyłącznie najlepsze produkty i w znakomitej większości takie, które na stałe wpisują się w mój styl życia. Tak jest właśnie z tym ekspresem. Oceniany model to Lattissima+ Midnight Blue (EN 520.BL)
Zacznijmy od tego, co najważniejsze. Przez 3 lata używałem tradycyjnego ekspresu na ziarna. Z chwilą, gdy dostałem kapsułkowy, w starym nie zrobiłem ani jednej kawy. Przypadkiem też moja sprzątaczka zniszczyła podstawkę w starym ekspresie, której do dziś nie kupiłem, więc i tak jestem skazany na Nespresso.
Narosło wśród kapsułek sporo mitów. Część rozwiałem dwa miesiące temu. Jedynym mitem, który jako tako można potwierdzić to cena. 10 kapsułek to 16 zł. Oczywiście 10 kaw w kawiarni to 70 zł, ale też zwolennicy napoju kawowego (czyli kawy rozpuszczalnej) mogą dumnie stwierdzić, że w tej cenie to oni mają kawy na miesiąc.
Mnie 10 kapsułek wystarcza na maksymalnie trzy dni.
W moich ocenach kieruję się 4 cechami – emocjami, ideą, stylem i użytecznością.
Nespresso doskonale radzi sobie jeśli chodzi o styl, bo ich ekspresy są po prostu ładne. Nie mam też zastrzeżeń co do samej idei – kapsułek. To naprawdę fantastyczna sprawa. Móc robić sobie każdego dnia kawę w kilku smakach to jest to, czego mi brakowało i z czego rzeczywiście codziennie korzystam.
Mam schemat – rano coś mocnego, w południe, gdy siadam do pisania duża Americano, pod wieczór eksperymentuję ze smakami (dziś mam coś brazylijskiego), a jak się kładę do łóżka i biorę książkę, to obok stoi mała filiżanka bezkofeinowej.
Podoba mi się też idea firmy Nespresso, zbliżona do Apple – wszystko zamykają w swoim ekosystemie. Dają ci ekspresy, kapsułki, filiżanki i inne akcesoria, a jeśli chcesz coś kupić, nie masz wyjścia – musisz zrobić to u nich. Trzeba przyznać, że robią to bardzo sprawnie. Zamówienie kapsułek to kwestia jednego telefonu, ewentualnie jednego wejścia na sieć. Dużym minusem jest płatność za dostawę kurierską i nie trafiają do mnie ich marketingowe gadki, że jak zamówię 200 kapsułek, to mam za darmo. No sorry, ale nie będę wydawał pięciu stów na to, by zaoszczędzić na kurierze.
O emocjach nie muszę nic dodatkowo pisać, bo cały tekst jest nimi nacechowany. Uwielbiam ten ekspres.
Pod względem użytkowym też jest świetny. Ot, wkładasz kapsułkę, przyciskasz wajchę i już masz kawę. Doskonałe, wygodne i klimatyczne. Mycie to po prostu wyjęcie 5 elementów i włożenie je pod wodę.
Czego zatem zabrakło do „perfect lifestyle”?
Drobiazgów, ale licznych:
- Nie jest prawdą, jak głoszą ich reklamy, że w porównaniu z innymi ekspresami tu jest czysto, schludnie i świeci słoneczko. Brudzi się wszystko tak, jak w normalnym ekspresie – od podstawek przez pojemnik na kawę. Celowo przez tydzień go nie myłem, aby sprawdzić, czy tam, gdzie wlatują kapsułki, jest sucho. A skąd! Pleśń zdrowo sobie rosła. Wszystkie elementy tego ekspresu trzeba czyścić tak samo, jak czyści się tradycyjne urządzenia.
- mała ilość smaków. No dobra, 16 różnych kaw to nie tak mało. Przypuszczam, że aż tylu rodzajów nie piłem na starym ekspresie przez ostatnie 3 lata. Ale tutaj, gdy wchodzisz w ten klimat (za każdym razem inna) dosyć szybko spostrzegasz, że większość już znasz i pijesz najczęściej 3 te same smaki.
- w tym modelu ekspresu bardzo denerwuje mnie, że muszę go włączyć, poczekać aż się woda zagrzeje i dopiero później zrobić kawę. W nowojorskim modelu (chyba Pixie się nazywał) miałem tak, że włączałem ekspres, od razu naciskałem przycisk „espresso” i kawa sama się robiła po podgrzaniu wody.
- wkurza mnie kapiąca kawa. A kropelki potrafią sobie kapać do 15 sekund po zrobieniu kawy.Niewiele, ale trzy kropelki po każdej filiżance to łyżeczka rozlanej po podstawkach kawy dziennie. A jak robisz dużą kawę i wsuwasz podstawkę do środka urządzenia, by można było zmieścić kubek, to wtedy masz tę łyżeczkę kawy na obrusie.
- wkurza mnie, że nie da się zaprogramować go, aby włączał i wyłączał się o określonej godzinie. Wyrobiłem sobie nawyk, że włączam go w trakcie mycia zębów.
- jego wygląd – no jest mały, no jest ładny, ale nie sprawia wrażenia solidnego i niektóre elementy chyba zaprojektowałbym lepiej. Być może to kwestia ceny. Te droższe modele są zbudowane z lepszych materiałów, ale w sumie mój też jest z tych droższych.
- bardzo, ale to bardzo wkurza mnie, że jest zbyt duży, abym mógł zabrać go na wakacje!
I to tyle, jeśli chodzi o wady.
Co do espresso, to jest tak, jak reklamują. Robi wspaniałą kawę z idealną cremą. Po 2 miesiącach używania wciąż zachwycam się jej wyglądem i smakiem.
Na moich zdjęciach tego nie ma, ale ekspres posiada też pojemnik na mleko. Zapomniałem go dołączyć, bo stoi w lodówce.
Z całą stanowczością stwierdzam, że cappuccino robione przez ten ekspres jest tak samo pyszne, jak kupowane w kawiarniach i sieciówkach. Nie pali mleka, tylko idealnie je spienia. Wystarczy wlać je do pojemnika, a ekspres sam zrobi resztę. Żadnego ręcznego spieniania.
Nie sądzę, bym prędko wrócił do ziaren. Musiałbym mieć jakiś wybitnie dobry ekspres w cenie willi z basenem. Tęskno mi czasami do nich, zwłaszcza do mojej niezmiennie ulubionej i niezmiennie trudnej do kupienia w Polsce kawy Danesi, ale kapsułki rządzą. O tym, jak bardzo, niech świadczy fakt, że za własne pieniądze kupiłem mamie podobny ekspres i też z miejsca zakochała się w kapsułkach. Zresztą to nie pierwszy raz, jak kupuję coś, co reklamuję. Niedawno byłem bliski kupienia też telewizora Sony (ten od „Tajemniczej przesyłki”), ale wolałem wydać pieniądze na wakacje.
Podsumowując – jeśli nie macie jeszcze takiego ekspresu, a nie wiecie na co wydać kilkaset złotych, to już wiecie.