20 lat. Tyle czekała na mnie najstarsza książka. Była jedną z pierwszych, które kupiłem, sam nie wiem, co mną wówczas kierowało, bo jej tematyka była raczej daleka od Konopnickiej czy innych lektur szkolnych, jakie wówczas powinienem był czytać. Rozejrzałem się po mojej biblioteczce i znalazłem więcej książek, które na mnie czekają. Całkowicie o nich zapomniałem.
„W pogoni za szakalem”, studium międzynarodowego terroryzmu w otoczce poszukiwań najsłynniejszego terrorysty lat 70. Kupiłem ją w 1993 r. Wydaje mi się, że w tym samym roku kupiłem moją pierwszą książkę dla dorosłych – „Firmę’ Johna Grishama. Ją przeczytałem, kumple z klasy też przeczytali, bo Grisham był wtedy bardzo na topie. Natomiast tą drugą zakończyłem na 146 stronie, zostawiając zagięty róg, znaczący moją porażkę. Była za ciężka, a takie nazwiska jak Husaj, Kadafi były o wiele trudniejsze do przyswojenia niż lektura „Naszej szkapy”. Wróciłem do niej 10 lat później i dociągnąłem do 446 strony. Znowu zagiąłem róg. Zapomniałem o niej.
Kolejne 10 lat minęło. Od kilku dni czytam ją przed snem, zafascynowany tematyką i nie chcę by za szybko się skończyła. Jestem na trzysetnej stronie. Połowa za mną. Tym razem na pewno skończę. Doskonale się ją czyta.
W kolejce czekają następne. Z niektórymi już sobie poradziłem. „Zarys Historii Powszechnej” czekał równe 10 lat. „Idiotę” przeczytałem już parę lat temu, ale zabierałem się za niego jeszcze w pieluchach. Beznadziejna książka. Sam Dostojewski zawsze wydawał mi się nieco przereklamowany, bo „Zbrodnia i kara” też nie zrobiła na mnie wrażenia. Jedynie „Bracia Karamazow” byli do przełknięcia.
Od wieków czeka na mnie „Wojna i Pokój”, wydanie z 1966 roku. Zabrałem je Babci Kominkowej. Twierdziła, że nie przeczytam. Ona zawsze ma rację. Jeszcze nie jestem gotowy. O „Martinie Edenie” pisałem w swojej książce:
Pewnej nocy nie mogłem zasnąć. Przewróciłem się na plecy i zacząłem gapić w sufit. Kątem oka patrzyłem na wielki regał z książkami taty. Na samej górze była jedna, której nigdy nie ściągnąłem, a której tytuł zawsze mnie intrygował. Sięgnąłem po nią i dałem sobie trzydzieści minut, aby mnie wciągnęła.
Rankiem, kiedy rodzice wstali, ja wciąż czytałem. W południe, kiedy mama wołała na obiad, ja wciąż czytałem. Po obiedzie padłem ze zmęczenia, a kiedy wstałem pod wieczór – znowu zacząłem czytać. Następnego dnia rano, kiedy zostało mi już kilkadziesiąt stron, wziąłem rower, pojechałem nad morze na swoją ulubioną ławeczkę i tam dokończyłem.
Była to jedna z niewielu książek, jakie przeczytałem w tamtym czasie. Komputer bardzo źle wpłynął na moje czytelnictwo. Wszystko miało się zmienić za sprawą tego arcydzieła. To był „Martin Eden” Jacka Londona.
Więcej o książkach z mego dzieciństwa: Książki w naszym życiu
Inną książką, którą miałem przed oczami przez całe dzieciństwo był „Faraon”. Przeczytałem go dopiero na początku studiów. Bardzo mi się podobał, a spodziewałem się przynudzania. Umberto Eco czeka od 8 lat. Skończyłem go w połowie. Larssona przebrnąłem tylko piewszy tom. Drugi zniechęcił mnie po kilkunastu kartkach. „Diabeł ubiera się u Prady” rozczarowałem też w okolicach połowy.
Wkurzam się, bo jeszcze większa kolejkę tworzą książki, które kupiłem w ciągu ostatniego roku. A jeszcze większą – seriale, których od dłuższego czasu nie oglądam, bo wolę przed snem czytać. Też was wkurzają was książki, które nie chcą się same przeczytać?