Dziś premiera pierwszej książki Pauliny Wnuk, blogerki kulinarnej, zdobywczyni tytułu Blog Roku serwisu Onet, a także mojej znajomej, którą ponad rok temu gościliśmy na kominek.es przy okazji jednej z kampanii reklamowych.
Paulina miała świetny pomysł na bloga. Inspirować się potrawami, które widzimy w filmach. Idea sprawdziła się, blog szybko zdobył popularność i uznanie, nic zatem dziwnego, że zdecydowała się przełożyć wszystko na papier.
Wersję recenzencką książki otrzymałem jeszcze przed wylotem do Nowego Jorku, a że kuchnia filmowa w dużej mierze jest po prostu kuchnią serwowaną w amerykańskich restauracjach, mogłem na własne oczy przekonać się, jak w rzeczywistości wyglądają potrawy opisane przez Paulinę.
I już pierwszego dnia w sklepie, w którym można kupić wyłącznie czekoladowe produkty (wspominałem wam o nim 2 tygodnie temu), zafundowałem sobie czekoladę z piankami.

Zdjęcia z książki Pauliny to moje screeny .pdf więc nie sugerujcie się jakością. W rzeczywistości wyglądają lepiej.
Jak się domyślacie, po prawej widoczna jest czekolada z książki Pauliny (inspirowana filmem „Holiday”). Chyba wygląda lepiej. Chyba na pewno.
Następnego dnia w Little Italy zamówiłem spaghetti z klopsikami i kiełbasą. W książce Paulina inspirowała się... „Zakochanym kundlem”.
Znowu punkt dla Pauliny. Zresztą to miejsce recenzowałem w temacie z najgorszymi doświadczeniami kulinarnymi w NYC.
Na dalszym stronach książki doczytałem przepis na kanapkę z peklowaną wołowiną z filmu „Kiedy Harry poznał Sally”.
Tę kanapkę (zdjęcie po prawej) też już wam kiedyś pokazywałem. U Pauliny wygląda smacznie. Ja zaś trafiłem na taką, której, daję słowo, nie da się jeść! Mięcho pełne tłuszczu. No ale za to byłem na spotkaniu z Billym Crystalem i jego przynajmniej dało się słuchać.
Paulina podała także przepis na sernik nowojorski rodem z „Przyjaciół”. Nie cierpię serników. Poświęciłem się, aby przekonać, czy faktycznie nowojorskie są takie pyszne.
Udałem się w tym celu do Eileen’s Special Cheesecake. Od dziesięcioleci tamtejsze serniki jadali i zwyczajni śmiertelnicy i największe sławy.
Niestety. Ufam Paulinie, że zna się na rzeczy i jej przepis jest doskonały, ale zaświadczam, że w dalszym ciągu nie lubię serników.
Za to uwielbiam tarty! Czekoladowe, rzecz jasna.
Najwyżej mamy tartę czekoladową Minny z filmu „Służące”. Poniżej – dwie najpyszniejsze, jakie jadłem w Nowym Jorku.
Miękkie ciasto, rozpływająca się czekolada. Drogie jak diabli, bo 6 dolarów za sztukę, ale ilekroć przechodziłem obok cukierni, to brałem sobie jedno na drogę.
Moje wyglądają lepiej, ale w sumie to prędzej zjadłbym tę Pauliny, bo ma więcej czekolady.
Problemu z wyborem nie miałbym przy brownie.
Tak, to poniżej to moje. Nic go nie przebije, zresztą ta restauracja znalazła się wśród 10 najlepszych nowojorskich, które zrecenzuję za tydzień. Jedyne miejsce w Nowym Jorku, które wie, jak się robi brownie.
Natomiast Paulina zrobiła swoje wedle inspiracji ciastem czekoladowym pani Trunchball z filmu „Matylda”.
Kilkadziesiąt przepisów z ciekawostkami filmowymi i zdjęciami na ponad 200 stronach. Jest co czytać, jest co oglądać.
Nie ma ani jednego cupcake, czego od razu nie zauważyłem i przypomniałem sobie dopiero, gdy błądziłem uliczkami urokliwego West Village (dzielnica po zachodniej stronie Manhattanu). Tak bardzo zbłądziłem, że postanowiłem odnaleźć się w małej, niepozornej cukierni na rogu kamienicy.
Tam kupiłem sobie dwa pyszne ciacha.
Tak, zdecydowanie brakowało mi przepisu na cupcake, ale myślę, że to jest do nadrobienia. W kolejnej książce, bo wątpię, aby Paulina poprzestała na tej jednej.
Inspiracji filmowych z pewnością nie zabraknie, ale ja ufam, że przy okazji tej pełnej peanów recenzji przyjmie drobne wyzwanie. Czas realizacji – dwa miesiące. Paulina jest z Gdańska (albo Gdyni – zawsze mi się mylą te miasta) i zapewne spotkamy się w połowie listopada na Blog Forum Gdańsk.
Otóż droga Paulino, nieopodal Central Parku rok temu odkryłem przepyszną cukiernię. W tym roku wracałem do niej częściej niż rozsądek nakazuje. Nie wiem, jakie ciastka robią, bo znam tylko dwa rodzaje. Jedno to ta przepiękna tarta, którą trzymam w dłoni kilka zdjęć wyżej, a drugie, to może nieco mniej fotogeniczne, ale za to boskie w smaku „coś”. Nazywają to „Oh, oh”.
Na górnym zdjęciu jest po środku, a na dolnym, no też po środku.
A tutaj w prawie całej okazałości. Otóż jest to ciastko czekoladowe, otoczone kruchą mleczną czekoladą, mające w środku piankę. Nie krem, nie budyń, ani inne ustrojstwo, tylko pyszną piankę. To jedno z najlepszych słodyczy, jakie miałem okazje jeść w życiu.
Niestety nie znam przepisu i tu zaczyna się zadanie dla Pauliny. Może znalazłaby czas i mając za przykład tylko te zdjęcia, upiekłaby mi coś podobnego?
Byłbym niezmiernie uradowany, wdzięczny i najedzony.
Zresztą myślę, że kilkoro czytelników w komentarzach napisze, jaki filmowy przepis chciałoby zobaczyć na żywo. Może także stanie się to inspiracją.
Gratuluję książki. I czytało i przeglądało i recenzowało się z największą przyjemnością.
Książka, wydana nakładem wydawnictwa Otwarte, dostępna jest w księgarniach tradycyjnych i internetowych (np. empik) od dziś.