Największą przeszkodą na drodze początkujących biegaczy są eksperci od biegania, a najgorsze w ekspertach jest to, że każdy ma rację.
Biegacze. Cechują się niegroźnym, momentami nawet przyjemnym, oszołomstwem. Nie możesz przy nich powiedzieć, że „pobiegłeś” po bułki do sklepu. Lepiej powiedz, że poszedłeś, podreptałeś, popłynąłeś, bo wszystko, co związane z bieganiem, traktują jako zachętę, by mogli opowiedzieć ci o swoim ostatnim biegu, czasówkach i wszystkich kontuzjach. Nie do końca rozumieją, że mało kogo to interesuje i tak naprawdę to nikt nie chce słuchać o ich osiągnięciach, bo na przeciętnym człowieku przebiegnięcie maratonu robi takie samo wrażenie, jak zbieranie znaczków.
Kiedy przesympatyczna Karolina z Wydawnictwa Otwarte zapytała mnie, czy nie zechciałbym zrecenzować nowej książki Beaty Sadowskiej „I jak tu nie biegać”, zadałem sobie jedno pytanie, które pewnie i wy zadalibyście na moim miejscu: a czego do jasnej ciasnej miałbym się od tej kobiety nauczyć?
Moja ignorancja wynikała z faktu, że Beaty po prostu nie znałem, ale nie chciałem odpuścić sobie dawki wiedzy, dlatego przyjąłem propozycję. Wziąłem książkę do Dubaju i się za dużo nie naczytałem, bo jak zacząłem w pierwszym lepszym Starbucks tuż po zachodzie słońca, tak tej samej nocy skończyłem z Beatą w łóżku. Szybko przeleciałem te 288 stron.

Jeden z moich pierwszych biegów. 2 minuty bieg, 3 minuty marsz.
Książka napisana jest bardzo przyjaźnie, optymistycznie i próżno w niej szukać czegoś, co stałoby w sprzeczności z ogólnie przyjętymi normami w środowisku biegaczy. Tak, jakby nikomu nie chciała się narazić, jakby obawiała się wychylić i powiedzieć: wśród nas są też idioci! Coś tam wspomina o neofitach, o rodzinach, traktujących swoich mężów i ojców jako członków zaklętego kręgu, ale nie kopie w nich. Podśmiewa się z ich niewiedzy i traktowania biegania jak religii, niby gani, ale koniec końców podchodzi ze zrozumieniem. Pilnuje, by czytelnik gładko przeszedł przez całą książkę i z tym rzeczywiście nie ma żadnego problemu.
Mnie zachwyciła, bo w przyjemny sposób uporządkowała wiedzę, którą na wyrywki znałem z publikacji w sieci. Przebiegłem z nią przez wszystkie etapy początkującego biegacza. Od wyjścia z domu, po metę maratonu. Doskonałym pomysłem były odniesienia do wypowiedzi ekspertów i mini-wywiady z Kubą Wiśniewskim, z których dowiedziałem się, dlaczego po trzech treningach zwijałem się z bólu. W sumie to wciąż się zwijam. Prawa stopa, kolano i plecy mam do wymiany.
Beata napisała książkę wręcz wymarzoną dla osób, które są zagubione, nie do końca zmotywowane i potrzebują zbioru cudzych myśli ubranych w ciekawą treść z wieloma motywującymi zdjęciami. Bieganie jest jej stylem życia, ale nie pokazuje oszołomstwa. Nie wymądrza się i przede wszystkim – nie zniechęca do biegania. A to jest mój główny zarzut do wszelkiej maści ekspertów, których spotkałem na swojej drodze w ostatnich tygodniach. Bezmyślnie reagują na wszystko, co nie jest zgodne z ich przekonaniami lub ogólnie przyjętymi normami i muszą, po prostu muszą się wymądrzać na absolutnie każdy temat. Bo wiedzą lepiej. Tylko nie rozumieją, że inni ich wiedzy mogą zwyczajnie nie potrzebować. Są oderwani od rzeczywistości. Zamiast upraszczać, utrudniają. Nie rozumieją, że dla Janka Kowalskiego, siedzącego w kapciach przed telewizorem, wyjście z domu pobiegać jest tak samo absurdalnym wyczynem, jak lot na Księżyc i wmawianie mu, że po prostu powinien to zrobić, to jak wmawianie, że przecież wystarczy kupić rakietę i pogadać z NASA.
Początkujący biegacz nie chce zmieniać swojego stylu życia. On chce po prostu biegać i jeśli dla niego największą motywacją do biegania będą buty za milion dolarów i sweet focia w spoconej koszulce wrzucona na Facebooka, to nic mi do tego. Jego sprawa po co biega i czułbym się jak ostatni baran (czyt: ekspert od biegania), gdybym powiedział mu, że ma złe podejście.
Ale o tym szerzej napiszę w innym tekście o bieganiu.

„Pan zrobi mi fotkę. Najlepiej kilka”. Pan zrobił kilkanaście, wyszła tylko jedna. Następnym razem na wakację wezmę kogoś do trzymania aparatu.
Jeszcze przez parę dni pozostaniemy w Dubaju. Dziś była piękna pogoda, udało mi się zrobić kilka świetnych zdjęć.
Jutro albo zabiorę was na zakupy albo na jedzenie. Jeszcze nie wiem, na co mam większą ochotę, bo zwykle między jednym a drugim nie widzę dużej różnicy.

Dubai Marina, 17 marca o 16:03.